Każdej nocy formuje się i przygotowuje wiele różnych rodzajów chleba, bułek i innego pieczywa.
Wałkownica pomaga rozwałkować ciasto na rogaliki.
Dzielarka nadaje kształt bułkom.
Wydaje się, że najtrudniejsze pytania, jakie dziecko może zadać rodzicom, to te dotyczące seksu. Tymczasem z ust każdego malucha pada kiedyś seria pytań, która rozpoczyna się bardzo niepozornie, ale już w połowie rodzic wie, co go czeka na końcu…
Wiecie, o czym mówię? To pytania o pochodzenie jedzenia. Dopóki chodzi o chleb, mleko czy jajka, to rozmowa toczy się gładko. Ale kiedy pada pytanie o pyszną szynkę z kanapki, którą dziecko właśnie wcina ze smakiem, to odpowiedź nie jest taka prosta. To znaczy jest… ale nie jest.
Zaczynamy się zastanawiać, czy to już odpowiedni moment. Czy dla dziecka to nie będzie szok? Czy nie wpadnie w panikę? Czy nie powie, że ono tej kanapki w takim razie nie zje? Ale jakąś odpowiedź trzeba dać. I ja jestem za tym, by była prawdziwa. Szynka jest ze świni. Gwarantuje Wam, że większość dzieci skwituje to zwykłym „aha”. Dopiero starszaki zaczną drążyć, ale z nimi rozmowa nie będzie już tak trudna, będą na nią gotowe.







Tu jednak nadchodzi drugi etap – dziecko chce poznać szczegóły. Dowiedzieć się więcej. Zobaczyć! Przecież nie pokażemy mu brutalnych zdjęć i filmów znalezionych w sieci. Pojawia się problem, co zrobić by zaspokoić ciekawość dziecka, dać mu wyczerpującą odpowiedzieć, ale jednocześnie nie wywołać traumy. I jak zwykle z pomocą przychodzi książka.
To może zaskakujące, ale jest książka dla dzieci na ten temat. I to znakomita! „Skąd pochodzi nasze jedzenie?” to przewodnik, z którego dzieci dowiedzą się, jak produkuje się chleb, skąd na nasze stoły trafiają pomidory, jabłka, ryby, jajka, mleko i mięso.
Bardzo ciekawe jest to, że autorka pokazała dwie ścieżki produkcyjne każdego z tych produktów. Mamy więc mleko od rolnika i z fermy mlecznej. Ryby z kutra lub z fermy rybnej, a jabłka z sadu i z plantacji. Możemy zobaczyć, czym się różnią małe, ekologiczne sposoby wytwarzania żywności od tych wielkich, masowych linii produkcyjnych.

Książka ma bardzo duży format. Ilustracje są szczegółowe, a notki do nich krótkie i rzeczowe. Poznajemy wiele nazw maszyn, produktów, budynków i osób zaangażowanych w wytwarzanie. Dostajemy także informacje o samym procesie. Jeśli więc czytamy rozdział o jajkach, to dowiadujemy się, od czego zależy kolor jajek, jak transportowane są kury, jakie oświetlenie jest potrzebne, jak podaje się im paszę, po co są grzędy, gdzie kury spacerują (jeśli to gospodarstwo) i co się dzieje z kurą, gdy przestaje już znosić jajka.
To doprowadza nas do ważnej kwestii. Książka jest dla dzieci, które są przygotowane na informację o tym, że kurę się „ubija, a tuszki sprzedaje”. O tym, że jeśli wyłowi się martwe ryby, to wyrzuca się je z powrotem do morza. A przede wszystkim na to, że świnie się rozcina i porcjuje.
Kiedy jest ten moment? To wiecie tylko Wy! To Wy znacie swoje dziecko najlepiej. Wiecie, jakie treści go martwią, jakie ciekawią, a jakie przerażają. Jeśli o to pyta, na pewno jest zainteresowane. Ale to Wy musicie zdecydować, czy jest już gotowe na to, by dowiedzieć się więcej. Tymek ma prawie 5 lat i przyjął tę informację ze zdziwieniem. Po prostu go to zaskoczyło. Dla niektórych dzieci to może być zbyt wcześnie. Ale dzieci, które wychowują się na wsi mogą to już wiedzieć ze znacznym wyprzedzeniem w stosunku do swoich rówieśników z miast. Wszystko zależy od sytuacji życiowej i wrażliwości danego dziecka.
To książka, która zainteresuje starszych i młodszych. U nas świetnie sprawdziła się etapami. Początkowo czytaliśmy z Tymkiem tylko rozdziały o chlebie, jabłkach i pomidorach. Potem doszły jajka i mleko. A na koniec ryby i mięso. Sebastian czytał ją od razu w całości, bo był już chyba w drugiej klasie (teraz zaczyna czwartą) kiedy ją kupiłam. Bardzo go zaciekawiła i czasem zaskakuje mnie informacjami, które z niej zapamiętał. W zasadzie, gdy pierwszy raz Tymek zapytał o to, skąd jest szynka, to właśnie Sebuś zaczął go zarzucać ciekawostkami z książki. Delikatnie i z wyczuciem. Ale miał szansę wykazać się wiedzą, no i oczywiście zaimponował młodszemu bratu.
„Skąd pochodzi nasze jedzenie” to świetna pomoc naukowa. Wzbogaca wiedzę ogólną, wiedzę związaną z różnicami w ekologicznym i przemysłowym produkowaniu żywności, zwiększa też świadomość w zakresie niemarnowania jedzenia. Kiedy przedszkolna grupa Tymka pracowała metodą projektów na temat chleba, ta książka sprawdziła się doskonale, jako uzupełnienie potrzebnych informacji.







Książkę polecam serdecznie uczniom, bo może być wsparciem ich wiedzy szkolnej. Młodszym dzieciom proponuję wprowadzać ją tak jak my, drobnymi kroczkami. Wtedy kiedy poczujecie, że dziecko jest już gotowe. Nie ma jednak powodu, by książkę chować przed dziećmi, czy nerwowo przewracać strony, na których patroszone są świnie. Te ilustracje nie są drastyczne, szczególnie, że dzieci nie mają od razu skojarzenia z tym, jak to wygląda realnie. To dla nich ilustracja. Może dziwna, może trochę niepokojąca, ale jeśli czujecie, że to jeszcze nie ten moment, wystarczy, że powiecie „o tym przeczytamy innym razem”. Przypuszczam jednak, że dziecko będzie na to gotowe wcześniej niż niejeden rodzic.
Warto mieć pod ręką książkę, która da odpowiedzi na całe mnóstwo pytań. Sama wiele się z niej dowiedziałam. Nie są to może tematy, które zaprzątają moją głowę na co dzień, ale dobrze je znać, choćby po to, by zaspokoić ciekawość dziecka.
Julia Dürr, „Skąd pochodzi nasze jedzenie?”, Wydawnictwo sam, Racibórz 2021.