O, przecież tego właśnie Albert chce najbardziej! Tata wsiada na pokład. Albert siedzi za sterem. Nareszcie tata się z nim bawi!
„Mamo pobaw się ze mną!” Znacie to? To tekst, który przyprawia mnie o ciarki. „E tam, moje dziecko to już się potrafi samo bawić godzinami” – a po tym dostaje drgawek. Wiele sprzeczności, ale wszystkie dotyczą dziecięcej zabawy i spędzania czasu z rodzicami. Jak jest u Was? Lubicie się bawić z dzieckiem?
Bo ja na przykład nie lubię. Nie tak, że w ogóle. Po prostu mam dwóch synów, a oni kochają zabawy tematyczne związane z samochodami, wyścigami policyjnymi czy akcjami strażackimi. Ja tych zabaw nie rozumiem i nie lubię. W ogóle nie przepadam za zabawami tematycznymi, bo wiem, że dzieci powinny je tworzyć samodzielnie, a ja zawsze mam w głowie jakaś koncepcję i jest mi trudno powstrzymywać się od jej realizowania. Tymczasem powinnam to robić, żeby nie hamować dziecięcej wyobraźni i spontaniczności.
To wszystko nie znaczy jednak, że w ogóle nie bawię się z dziećmi. Proponuje im zabawy, które są bardziej w moim guście – układanie z klocków, puzzle, zabawy plastyczne, muzyczne i oczywiście czytanie. Zabawy tematyczne zostawiam tacie. On się w nich świetnie sprawdza. Oni potrafią zaś tak go w nie wkręcić, że czasem nie wiem, kto z nich bawi się najlepiej.
W takim razie co tym, że czyjeś dzieci bawią się samodzielnie. Czy moje się tak nie bawią? Oczywiście, że bawią. I to bardzo dużo. Bawią się też wspólnie, mimo że jest między nimi pięć lat różnicy. Oboje potrafią także całkowicie zatracić się w swoich światach i przepaść w pokojach na długi czas. Ale każde z nich potrzebuje czasu spędzonego z rodzicem. Dlatego nie lubię tego przechwalania w stylu „a moje to już tylko samo”. Ok, moje też. Ale czas spędzony z rodzicem jest dla rozwoju dziecka bardzo ważny i my im tego czasu nie odmawiamy. Na szczęście wypracowaliśmy ten naturalny podział na typ zabawy i się ten układ doskonale się u nas sprawdza.
A wszystkim rodzicom, którzy mówią, że już „nie muszą się bawić” ze swoim trzylatkiem, serdecznie polecam Alberta Albertsona. Nieźle to sobie wymyśliłeś Albercie to właśnie historia o tym, że dzieci potrafią się sobą zająć i zorganizować sobie czas, ale nic nie przebije tych chwil spędzanych z rodzicem.

W tej części tata czyta gazetę, a Albert buduje. Prosi tatę o deski, gwoździe i narzędzia, i tworzy. Jest szczęśliwy, bo tata chce poczytać i mieć chwilę dla siebie, a wtedy zgadza się pożyczyć Albertowi swoją skrzynkę z narzędziami. I kiedy tata jest zaczytany, a Albert pochłonięty budowaniem, wydaje się, że to układ idealny. Każde z nich jest zadowolone, bo może realizować swoje zainteresowania.
Wiecie jednak jak to jest, kiedy na chwilę zapomnimy się w wykonywaniu jakiejś czynności i nie zwracamy uwagi na to, co się dzieje dookoła, ale rodzicielski umysł nigdy nie śpi i w końcu nadchodzi moment otrzeźwienia. To właśnie przerwa sielankę w tej historii. Tata nagle przebudza się z letargu i bardzo dziwi temu, co widzi. Jednak po chwili zaskoczenia, nadchodzi zainteresowanie, a potem… wspólna zabawa. Szybko się okazuje, że dla Alberta to najlepszy czas. Mimo tego, że doskonale się bawił, to jednak ta wspólna zabawa z tatą, ta bliskość, to bycie razem, sprawiły mu najwięcej przyjemności.
Tę historię polecam właśnie po to, żeby przypomnieć sobie, że dzieci potrzebują bycia z nami – rodzicami. Nawet najlepsza zabawa nie równa się tej, w której mama, czy tata poświęcają dziecku sto procent swojej uwagi. Nie oznacza to oczywiście, żeby robić to na siłę, czy przerywać samodzielną zabawę dziecka. Ale pamiętać o tym, gdy dziecko, o to poprosi. Jeśli nie możemy przerwać swoich zajęć, powinniśmy pamiętać, żeby po ich skończeniu zapytać dziecko, czy teraz chciałoby się razem z nami pobawić. To najpiękniejsze chwile, które możemy dać dzieciom.
A jeśli nie znacie jeszcze Alberta to zapraszam na swój wpis tutaj: https://kamyki.blog/2021/04/26/juz-jeszcze-tylko/).
Gunilla Bergström, „Nieźle to sobie wymyśliłeś Albercie”, Wydawnictwo Zakamarki, Poznań 2020.




